wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 3

Gdy Rebekę obudziła się następnego dnia na stoliku nocnym znalazła pierścionek zaręczynowy i czarną różę. Musiała znaleźć kogoś kto mógłby jej pomóc. Doktor Feel jakby czytał w jej myślach dał jej wolne na cały dzień mówiąc ze musi popracować nad czymś w swojej drugiej pracowni. Rebeka poszła do swojego pokoju, siedziała tam do południa, medytując. Wyszła spokojna i opanowana.
   Udała się na plac World Trade Center* na Manhattanie. Stanęła przed bramą. Zawahała się przed wejściem tam. Za bramą nie było nikogo, nie słyszała bicia chociażby jednego serca. Żadnego oddechu, pulsu czy kroków. Nic. A jednak czuła obecność wielu ludzi. Ludzi którzy zginęli pod gruzami wieżowców. W swoich miejscach pracy, domach, na ulicy. Nieświadomi tego ze za chwilę umrą. Słyszała ich ciche jęki i rzężenie. Od ataku demonów minęło 10 lat a Mortimer i sfora nie zdążyli wyłapać wszystkich dusz. Powoli, z ociąganiem przeszła przez wyłom w bramie.
    Szła opustoszałymi uliczkami. Wszystko tam było zarośnięte trawą i chwastami. Mijała porzucone samochody. Puste sklepy z wystawionymi w witrynach produktami. Złodzieje omijali to miejsce, nawet ludzie czuli obecność dusz, które nie przeszły dalej. Nagle usłyszała chrupot, szla po gruzach i szkle, jednak ten dźwięk był inny. Spojrzała w duł nadepnęła na kość, która złamała się pod ciężarem jej ciała. Przykucnęła, była to piszczelowa kość, w dodatku ludzka.  Kątem oka ujrzała ruch, wstała i stanęła w pozycji obronnej. Wytężyła wszystkie zmysły. W pobliżu kilometra nie było nikogo, nikogo żywego, same duchy i zjawy. Nagle zawiał wiatr, nie był zbyt silny. A nie był on normalny. Wiedziała to.
     Lamie są istotami mocno związanymi z naturą, dlatego ona czuła wszystko co nadnaturalne. Nawet to czego nie wiedzieli, słyszeli czy czuli inne demony lub podziemni.
     Coś powaliło ją na ziemię. Usłyszała warczący, głęboki głos.
     - Czas na zemstę kochanie.
     Próbowała odepchnąć od siebie to coś, ale jej palce natrafiały na pustkę. Poczuła ból w prawym ramieniu. Musiała się uspokoić, odsunąć od siebie wszystkie emocje, myśli. Zamknęła oczy. Gdy je otworzyła poczuła potężna falę chaosu. Okrakiem siedział na niej Logan i przygotowywał się do następnego ciosu. Sztylet opadł. Jednak ręka która go prowadziła została zatrzymana, kilka centymetrów nad jej piersią.  Przypatrzyła się dokładniej Loganowi, miał on kły i skrzydła. Główne atrybuty każdego demona.
     Zrzuciła go z siebie. Stanęła kilka metrów od niego. Pozwoliła aby jej demoniczna postać objawiła się w pełni. Poczuła jak wysuwają się jej kły. Usłyszała dźwięk rozdzieranego ciała. Poczuła dodatkowy ciężar, skrzydła. Całe ciało mrowiło ją, pokrywało się łuską. Nie czuła bólu. Teraz widziała wszystkie duchy, latały one w nieładzie. W podartych ciuchach, poplamionych krwią. Prawie wszystkie z nich miały rany.
     Spojrzała na Logana, obu dłoniach miał sztylety. Patrzyła na nią oniemiały. W jego oczach widział strach.
      - Chyba nie uwierzyłeś mi kiedy mówiłam ci ze jestem podziemną. - jej głos przypominał syk, węza. Był chichy lecz dobrze słyszalny.
      Strach, zastąpiła czysta nienawiść. Logan schował sztylety. Nie można zranić demona zwykłym ostrzem. Podbiegł do niej z nadnaturalna prędkością, pchnął ją na budynek za jej plecami. Mocno uderzyła o beton. Uśmiechnęła się. Wstała i postąpiła kilka kroków do przodu. Powoli zbliżała się do niego a on stał jakby nigdy nic. Nagle usłyszała pazury uderzające o beton. Na Logana rzucił się wielki czarny pies, mężczyzna odkopnął go. W pysku bestii został kawałek mięsa i czarne pióra. Demon był otaczany przez psy. Rebeka naliczyła ich 12. Słyszała także końskie kopyta.
     - To jeszcze nie koniec. - wycedził Logan i odleciał. Psy bezskutecznie próbowały go złapać, jeden z nich nawet zdołał złapał go za nogę. Jednak został odkopnięty. Demon odleciał. Na miejscu pojawił się jeździec w czarnym obdartym płaszczu. Jego koń miał tylko 3 nogi, w niektórych miejscach na ciele zwierzęcia brakowało skóry lub całych płatów mięśni i ścięgien. Ręka trzymająca lejce była pozbawiona skóry, w niektórych miejscach brakowało również mięśni, ukazując śnieżnobiałe kości. Jeździec przystanoł na chwilę i spojrzał na nią po czym ruszył w stronę gdzie poleciał Logan.

* Plac World Trade Center - kompleks siedmiu budynków w dzielnicy Lower Manhattan w Nowym Jorku.11 września 2001 r. zostało zniszczone w wyniku zamachu terrorystycznego, o którego przygotowanie podejrzewa się Al-Kaidę. Wobec braku niepodważalnych dowodów obciążających tę organizację i szeregu wskazywanych nieścisłości sprawstwo Al-Kaidy bywa podawane w wątpliwość. ( W swojej opowieści za za prawdziwy powód zniszczenia budynków podaję atak demonów).

      Miałam nagły napływ weny tak ze napisałam te notke wczoraj wieczorem.
     Mam do was prośbę komentujcie moje posty. Piszcie co myślicie, wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna.
      I na sam koniec, Dedykacja dla Kariny.S.

sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 2

Rebeka wyrzuciła pierścionek przez okno.
    Jak się on tu znalazł? Na pewno ktoś musiał wejść do   pokoju  kiedy jej nie było. Ale kto? Nie miała żadnych wrogów. Na swoje ofiary wybierała kryminalistów, ludzi bez rodziny i bliskich przyjaciół. Ludzi których nikt nie będzie szukał. Jedynymi stworzeniami które jej nienawidziły były wampiry. W 1916 roku podstępem wprowadziła wilkołaki  na bal wampirów. Czego skutkiem była wielka rzez wampirów. Czyżby któryś z nich podrzucił jej pierścionek? Ale po co miałby to robić? 
     Kobieta sprawdziła czy nic nie zniknęło. wszystko było na swoim miejscu, bron, amulety, zioła, trucizny, książki, niczego nie brakowało. Rebeka postanowiła nie przejmować się tym. Położyła się do łózka.
      Obudziła się. Jednak nie była w swoim pokoju w Providence. Znajdowała się w dużym pokoju, ściany  miały krwistoczerwony kolor.  Po obu stronach łózka znajdowały się szafki nocne. W rogu pokoju ustawiona była duża szafa na ubrania.
      Po chwili do pokoju wszedł Logan z drewniana tacą, na której ustawione były bułki, masło, dżem i dwie szklanki soku pomarańczowego. Mężczyzna pocałował ją.
      - Dzień dobry - przywitał się.
   Rebeka opowiedziała mu tym samym. Po czym zjedli razem śniadanie, wygłupiając się. Potem Logan wyszedł gdzieś. Kobieta wstała, założyła szlafrok i przeszła do salonu. Było to duże pomieszczenie. Ciemnobrązowe ściany idealnie kontrastowały z jasnymi panelami, na jednej z nich wisiał ogromny telewizor. Naprzeciw niego były fotele i stolik. W kącie stała jakaś fikuśna roślina. Było mało rzeczy, ale wyglądało to perfekcyjnie.  Na jednej ze ścian wisiał  duplikat "krzyku". Przez szklane drzwi przeszła na taras. Dom usytuowany był w środku lasu, wdychała  zapach sosen i deszczu który właśnie padał. Jednak kobieta była sucha, balkon musiał znajdować się pod dachem. Zimne powietrze owiewało jej skórę. Po jakimś czasie ktoś objął ją w talii, odwróciła się był to Logan.
    - Wejdź do środka, bo zachorujesz. - powiedział z uśmiechem.
     Posłuchała go. Wzięła ciuchy i poszła się ubrać do łazienki. Tam zorientowała się ze nie słyszała jego kroków kiedy wchodził, nie słyszała tez bicia jego serca. Wytężyła słuch nadal go nie słyszała.
     Co się dzieje? - pomyślała.
    - Rebeka wszystko w porządku? - spytał Logan za drzwi.
     - Tak - opowiedziała krótko i wyszła z łazienki.
    Razem przygotowali spaghetti, po czym zjedli je w ciszy.
     - Wszystko w porządku, nic nie mówisz.
     - Tak ja tylko... - Rebeka szukała jakiejś odpowiedniej wymówki - trochę źle się czuje, świeże powietrze dobrze mi zrobi - powiedziała po czym nie czekając na jego opowiedz wstała i skierowała się do korytarza.
     Logan poszedł za nią.
     - Pójdę z tobą.
     Wyszli z domu, Rebeka szła na oślep nie znała tego lasu. Mężczyzna podążał za nią. Po jakimś czasie doszli do potoku. Woda była płytka i przejrzysta.  Logan objął ją w tali i pocałował. Nagle Rebeka poczuła przeszywający ból w brzuchu. Oderwała się od niego i spojrzała w dół, w jej brzuchu był zatopiony sztylet, aż po rękojeści. Spojrzała na Logana, jego twarz wykrzywiał uśmiech satysfakcji, a w jego oczach widziała czystą nienawiść.
      - Czas na zemstę, kochanie - wycedził, po czym znów ją pocałował.
      Rebeka obudziła się. Oddychała ciężko, cała była zlana potem. Poczuła ból w brzuchu, taki sam jak w śnie. Odrzuciła kołdrę, była poplamiona krwią. Na jej bluzce również była krew, odwinęła ją. Na brzuchu miała głęboką ranę. Podciągnęła się, przeszyła ją kolejna fala bólu. Jęknęła. Usłyszała ciche skrobanie i łopot małych skrzydeł. Na kołdrze wylądował Vesa, mały smok. Patrzył na nią małymi czarnymi jak smoła oczami.
     - Bądź spokojny, wszystko będzie dobrze - powiedziała łagodnie do golema.
     Z trudem wstała powoli. Vesa przeniósł się na jej ramię. Po chwili doszła do łazienki. Przemyła ranę i opatrzyła ją, rana ciągle krwawiła. Rebeka ledwo trzymała się na nogach, ale udało się jej dojść do łózka.
Vesa położył się obok niej. Kobieta szybko zasnęła.

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 1

Rebeka spojrzała na zegarek była 21: 27. Już wcześniej obmyśliła plan działania: pójdzie po prostu do skrzydła szpitalnego i poda świadkowi truciznę.  Przy odrobinie szczęścia, nikt nie powinien jej zaczepić. O 21: 30 większość pracowników kończyła zmianę, na stanowiskach zostawało ich tylu ilu było konieczne. A nawet gdyby ktoś próbował ją zatrzymać mogła go szybko i po cichu ogłuszyć. Ubrała się w obcisłe spodnie i bluzkę. Oczywiście czarne. Założyła także swoje ulubione ciemne kozaki, z wszytymi pochwami na długie sztylety po ich wewnętrznej stronie. Na biodrach zawiesiła zloty pas z okrągłą klamrą. Klamrę składała się z 5 pierścieni, każdy był mniejszy od poprzedniego. Do paska przyczepiła mały woreczek z fiolką. Na koniec założyła czarny płaszcz. Nasunęła głęboki kaptur na głowę. Przekręciła najszerszy pierścień klamry paska, która zaczęła się samoistnie obracać, w jej ślady poszły  cztery pozostałe pierścienie. Teraz wszystkie obracały się w zupełnej ciszy. Światło w jej pokoju zamigotało po czym zgasło.
      Kobieta nie wiedziała na jakiej zasadzie działał mechanizm. Pasek został stworzony na ziemi, ale nie przez ludzi, a przynajmniej nie z tego wymiaru. Został zbudowany specjalnie na jej zamówienie, przez Styksów ( patrz....).  Wiedziała o nim tylko tyle ze zagłusza działanie wszelkich urządzeń mechanicznych w obrębie 500 metrów.
      Rebeka wyszła z pokoju, korytarze były ciemne, co jej nie przeszkadzało. W ciemności widziała tak dobrze jak w dzień. Szła szybko i bezszelestnie. Minęła kilku pracowników, którzy tylko odwracali się tylko gdy poczuli lekki podmuch powietrza, lub jej obecność. Po kilku minutach była w skrzydle szpitalnym, szybko znalazła pokój numer 15.  Weszła do środka.
      - Kto tu wszedł? - spytał przepełniony lękiem głos, należący do pacjęta.
      - Spokojnie jestem lekarzem. - powiedziała uspokajającym tonem. - jak się pan czuje? - spytała, siadając na skraju łózka.
       - Dobrze, co się stało? - głos świadka, był spokojniejszy.
        - To nic takiego, chwilowy brak zasilania, zaraz będzie po wszystkim. - powiedziała, zdjęła kaptur i spojrzała swoimi jadowicie zielonymi oczami w niebieskie oczy mężczyzny.
        Świadek wciągnoł gwałtownie powietrze. Rebeka zasłoniła mu usta dłonią.
       - Proszę nie krzyczeć, chcę tylko panu pomóc. Nie będzie pan krzyczał? - jej ton nadal był spokojny, już prawie opanowała umysł człowieka.
        Pokiwał głową na znak zgody. Kobieta zabrała rękę.
        - Pomogę panu - wyciągnęła fiolkę z sakiewki - proszę to wypić,poczuje się pan lepiej.
       10 sekund później szła korytarzem, kierowała się do swojego pokoju. Nagle ktoś przyszpilił ją do ściany o przyłożył koniec ostrza go gardła. W duchu przeklęła swoją nieuwagę, wiedziała o kilku agentach specjalnych którzy mieli lepsze wyszkolenie i byli bardziej niebezpieczni niż większość agentów. Przyglądnęła się napastnikowi. Był ubrany w zieloną koszulę, kamizelkę i spodnie. Miał także czarne buty i rękawiczki.  Był o kilka centymetrów wyższy od niej, był także dobrze zbudowany. Zakładając ze miał przy sobie katanę, potrafił się nią posługiwać. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czyżby miała doczynienia z zawodowcem. Gdyby tak było chętnie by z nim powalczyła jednak nie miała na to czasu.
         - Kim jesteś i dla kogo pracujesz?- Jego głos nie był miły.
         Kobieta nic nie powiedziała.
         - Kto cię tu przysłał - facet prawie krzyczał.
         Rebeka poczuł jak ostrze lekko naciska na jej szyję, poczuł ciepłą spływającą po jej skórze krew. Głęboko zaciągnęła się. Uwielbiała zapach krwi, nie przeszkadzało  jej ze była to jej własna krew. Jej prawa ręka pokryła się ciemnozieloną łuską. Łuskowatą ręką złapała ostrze, łuski chroniły ją przed skaleczeniem, używając swej nadnaturalnej siły wyrwała je z reki właściciela. Nie musiała czekać długo na jego reakcję, oba identyczne ostrza skrzyżowały się. Rebeka odepchnęła go i rzuciła mu własność. Nie musiała się tak bardzo śpieszyć. miała trochę czasu na walkę. Z swoich butów wyjęła saksy. Mężczyzna trzymał w obu dłoniach katany.
        - Zobaczmy jak dobrze walczysz.
Zaatakował pierwszy, wykonał cięcie z góry, którego uniknęła. Podobnie jak czterech następnych ataków. Był całkiem dobry, ale nie stanowił równego jej przeciwnika. Zasypała go gradem ciosów. Zadawała małe ranki, stopniowo osłabiając przeciwnika. W końcu uznała ze wystarczy, słyszała jego szybki, urywany oddech. Uderzyła go rękojeścią saksy w skroń.
         - Myślałam ze będziesz walczył lepiej. - powiedziała po czym szybko oddaliła się.
        Po chwili była w swoim pokoju. Zatrzymała mechanizm. Światło w jej pokoju zabłysło. Przez chwile mrużyła oczy. Jej szósty zmysł podpowiadał jej ze ktoś jest w jej pokoju, wyjęła sztylety. Spojrzała pod łózko, do szafy. Sprawdziła także łazienkę. Nigdzie nie było nikogo. Wróciła do pokoju. Zauważyła coś błyszczącego na stoliku nocnym, był to pierścionek zaręczynowy. Jej pierścionek zaręczynowy... Pierścionek który wyrzuciła do potoku...pierścionek który dostała od Logana...Narzeczonego który nie żył od 3 miesięcy...

poniedziałek, 15 lipca 2013

Prolog cz. 2

Zdjeła fartuch i powiesiła go na oparciu krzesła. Sięgneła po komurkę, usiadła na krzesle i wybrała numer. Przyłożyła aparat do ucha.
   - Cześc, co tam? - spytał Gabriel
  Gabriel był  pośrednikiem między nią a bractwem czarnego sztyletu. Kiedy bractwo chciało aby brała udział w jakiejś misji kontaktowało się z nią poprzez Gabriela. A kiedy ona miała jakieś ważne informacje dla bractwa również przekazywała je najpierw Gabrielowi a ten przesyłał te informacje do odpowiednich osób. Z czasem stał się również jej najlepszym przyjacielem, mimo tego iż był człowiekiem. Kobieta zazwyczaj unikała kontaktów na dłuższą metę z ludźmi. Można było łatwo ich zabić lub zranić. Starzeli się gdy ona pozostawała młoda. Wolała towarzystwo podziemnych.
      - Mamy problem. 2 dni temu na obrzeżach Manhattanu został zabity wilkołak, była to jego pierwsza przemiana, zabił kilkunastu agentów Providence. Przeżyła jedna osoba.
       - Tak, pamiętam. Brałem w niej udział. Wilkołak został spalony. Bractwo wysłało Hariet żeby go zahipnotyzowała.
       - Tak, ale on został zadrapany.
       - Co to niemożliwe?
       -  Ma niewielka ranę na przedramieniu, pewnie jej nie zauważyliście.  Musimy go poinformować i przewieść w bezpieczne miejsce, albo zlikwidować. Skontaktuj się z Bractwem, niech oni zadecydują co z nim zrobić.
      Wilkołaki podczas swojej pierwszej przemiany( pierwsza przemiana następuje podczas pierwszej pełni księżyca po ugryzieniu.) jest agresywny, kierują nim najprymitywniejsze instynkty, zabijać i pożywiać się. Podczas kolejnych przemian, przemieniający się może zmieniać się w dowolnej chwili ( nie podlega pełni księżyca) jest w pełni świadomy tego co robi, ma zwierzęce insżtynkty ale może je hamować.
        Rebeka rozłączyła się.  Stanęła przed szafką z książkami, wyjęła jedną z nich. Spojrzała na jej okładkę       -  Bram Stoker " Drakula" - przeczytała cicho.
    Uśmiechnęła się.  Czytała te książkę kilkanaście razy, mogła cytować wiele jej fragmentów. Ale mimo to zawsze chętnie do niej wracała. Otworzyła na przypadkowej stronie i zaczęła czytać.  Po jakimś czasie lekturę przerwało jej stukanie w szybę. Podeszła do okna i otworzyła je. Do środka wleciał  kruk. Przysiadł on na oparciu krzesła jego pazury wbijały się w jej fartuch. Podeszła do krzesła, zbliżyła rękę pokryta czarno - zielonymi łuskami do kruka. Ptak przeszedł na jej rękę. Jego czerwone oczy wpatrywały się w nią z intęnsywnością. Jej pokój zmienił się w bibliotekę.  Wysokie na  kilka naście metrów ściany były zapełnione książkami. Czuła zapach starości, większość z nich miała  kilkaset lat. Książki nawet dziś były przepisywane ręcznie, po to aby młodzi członkowie bractwa mogli przyswajać wiedzę, nie niszcząc starych ksiąg. Obok kominka stał mały stoliczek i dwa fotele. Jeden z nich był zajęty przez Najwyższego Strażnika. Kobieta odetchnęła ciężko, przerabiała te rozmowę już kilka razy z  każdym kolejnym Najwyższym Strażnikiem. Zajęła drugi fotel. Spojrzała na młodego mężczyznę. Miał on brązowe oczy i czarne włosy. Żaden członek Bractwa nie dożywał 35 lat, każdy z nich ginął młodo. Wyjątkiem byli podziemni którzy postanawiali dołączyć do Bractwa.
     - Nie mam zamiaru znów o tym rozmawiać.  - powiedziała kobieta stanowczym tonem.
      - Skoro nie udało się przekonać ciebie do zmiany decyzji 14 moim poprzednikom, nie będę cie namawiać.
     - Co zrobicie z tym agentem?
     - Moglibyśmy go o wszystkim poinformowac, przenieśc tutaj i oddac pod opiekę wilkołaków. Jednak włamanie sie do bazy głównej Providence i porwanie agenta jest zbyt ryzykowne. Istnienie Bractwa musi zostac w tajemnicy... Shierein zabijesz tego człowieka zanim nastapią pierwsze objawy przemiany.
     Po ugryzieniu ranny jest osłabiony, okolice rany puchną i ropieją. W drugim tygodniu po ataku ofiara odczuwa dotkliwe bóle mięśni i kości. W trzecim tygodniu, bóle nasilają się, kończyny wydłużają się, zęby robią się ostrzejsze. Chory  pochłania duże ilości mięsa, jest agresywny. Na  3 -4 dni przed pełnią, ofiara zaczyna się zmieniać, zmiana trwa przez kilka dni a do pełni.  Przyszły wilkołak niebywale cierpi jego kości łamią się, zmieniają położenie, rozrywają mięśnie. Po jakimś czasie kości wracają na miejsce, zrastają się. Podobnie jak mięśnie które również samoczynnie się regenerują.
    - Dobrze - zgodziła się kobieta - Czy mogę wrócić do siebie?
    - Oczywiście. - powiedział mężczyzna z uśmiechem.
   Kruk zaskrzeczał, wybudzając ją, znów była w swoim pokoju, patrzyła w czerwone oko kruka.  Zwierze zaskrzeczało kolejny raz, na środku pokoju pojawiła się czarna plamka, portal do budynku Bractwa. Ptak podskoczył po czym wleciał w plamę, która zniknęła zaraz po tym jak zniknoł w niej czarny ogon. Kobieta wróciła do książki.

niedziela, 14 lipca 2013

Prolog


- Powiedz mi o tym co się tam stało -  Poprosiła pani psycholog, patrząc pacjentowi w oczy.
- Kiedy przybyliśmy na miejsce, nie było śladu po oddziale który wzywał pomoc. Podzieliłem swój oddział na 4 grupy, po 5  ludzi w każdej. Wydałem rozkaz przeszukania okolicy w poszukiwani E.V.O  lub  poprzedniej grupy. Rozdzieliliśmy się. Po jakimś czasie moja grupa znalazła krwawy ślad, prowadził on do wąskiej alejki, znaleźliśmy tam rozszarpane ciało i nieśmiertelniczki niejakiego Jona Connora, nie należał on do mojego oddziału. Inne grupy znajdywały to samo, ale żadnego śladu po stworzeni które ich zabiło. Po odnalezieniu 10  rozszarpanych ciał, kontaktowałem się z Providence. Baza miała przysłać kilku ludzi do zabrania martwych. Kazałem wszystkim grupom wrócić do wozu pancernego którym przyjechaliśmy. Moja grupa dotarła jako przedostania. brakowało grupy 3. Czekaliśmy. Minęło 20 minut. Oni dalej nie wracali. Skontaktowałem się z nimi przez krótkofalówkę, nie odpowiadali. Namierzyłem jej sygnał, i razem z 3 ludźmi poszedłem szukać agentów.  Kilkakrotnie miałem wrażenie ze widziałem coś kątem oka.
  - Co to było? - odezwała się druga będą w pokoju kobieta.
    - ... wtedy jeszcze nie wiedziałem co to mogło być, przemykało się chyłkiem, było szybkie, ukrywało się w cieniu. Kiedy odwracałem głowę w tamtym kierunku, nic tam nie było. Moi żołnierze również widzieli, ten dziwny cień, co chwile odwracali się. Byli bardzo nerwowi. Po jakimś czasie znalazłem krótkofalówkę, była zmiażdzona. Kontynuowaliśmy poszukiwania.  Znaleźliśmy ich, dwóch z nich jeszcze zżyło, próbowaliśmy im pomóc, ale nie mieliśmy przy sobie apteczki. Nagle usłyszałem  warkot za swoimi plecami.  Wstałem i odwróciłem się z bronią w pogotowiu, było tam stworzenie przypominające wielkiego wilka, stało na dwóch tylnych łapach. Jego futro było posklejane od krwi...
   - Nie mamy czasu na epitety, mów co było dalej. - rozkazała zahipnotyzowanemu wampirzyca.
   - ... Wilk rzucił się na dwóch stojących obok mnie, rozpruł im brzuchy jednym cięciem ostrych pazurów.  Zacząłem do niego strzelać, pociski przebijały jego ciało  a po chwili wychodziły z jego ciała. Potwór gdzieś. uciekł. Ja i Richard próbowaliśmy go zlokalizować. Nagle ta bestia wyskoczyła z jednego z zaułków. zaczęliśmy do niego strzelać, tak nagle jak się pojawił tak tez zniknął. Potwor zaszedł nas od tyłu i powalił Richarda, ktoś do niego strzelił, w grzbiecie E.V.O tkwiły 2 strzały. Mutant próbował uciec, ale drogę zagrodziły mu 2 postacie ubrane w długie płaszcze, jeździły na dziwnych wychudzonych koniach. 3 postać była z tyłu potwora. Cala trójka strzelała do niego tak długo aż nie padł. Potem spalili go. Ogień był czarno - srebrny. Potem jeden z nich podjechał do mnie, zsiadł z konia i uderzył mnie w tył głowy. Zemdlałem. Potem obudziłem się w szpitalu.
    - Czy ten wilkołak cię zranił? - Spytała Rebeka
    - Tak - powiedział pacjent, wyjął owioniętą bandażem rękę spod kołdry.
     - Świetnie. - powiedziała ciemnowłosa, zdenerwowanym tonem - ... zahipnotyzuj go, niech zapomni, skontaktuje się z  Bractwem i spytam co mamy z nim zrobić. - z jej tonu nie ustępowała złość.
      - Wiem co mam robić - odwarknęła wampirzyca, ukazując kły.
      - Rob swoje w każdej chwili mogą przyjść po niego na przesłuchanie -  ton ciemnowłosej wyrażał rozkaz nie prośbę, co jeszcze bardziej zdenerwowało wampirzycę.
    Blondynka odwróciła się do pacjenta spojrzała mu w oczy i wypowiedziała rozkaz zimnym tonem,
    - Zapomnij o tamtej akcji, wymarz tamten dzień z pamięci zapomnij także o naszej wymianie zdań. Czy to jasne? - zaakcentowała 3 ostatnie słowa.
     - Tak, pani - opowiedział tonem zombie pacjent.
     Rebeka wyszła z pokoju, po chwili w jej ślady poszła wampirzyca.
     Rebeka od zawsze czuła niechęć do wampirów, nie wiedziała dlaczego. Żaden z przedstawicieli tego gatunku istot podziemnych nic jej nie zrobił, ani w żaden sposób się jej nie naraził. Nienawiść wilkołaków i wampirów ma podłoże w ich historii i jest uzasadniona. Wampiry odwzajemniają jej nienawiść ponieważ uczestniczyła w największej rzezi wampirów w historii. Tak wiec ona nienawidziła ich o one jej. Jednak czasami czy tego chciała czy nie musiała pracować z nimi. Rebeka jako lamia mogła łatwo naginać wole ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Mogła kazać im przebić się nożem, zabić rodzinę, dać się pożreć potworowi. Jednak nie mogła ich zmusić do tego by coś zapomnieli. Zawsze po jakiś czasie przypominali sobie o tym. Wampiry mogły hipnotyzować ludzi i kazać im zapomnieć. Była to ich cecha przystosowawcza, świadcząca o ich ewolucji. Dawniej wampiry nie posiadały tej cechy ponieważ zabijały ludzi na miejscu, pozbawiając ich całej krwi. Jednak z biegiem czasu i postępu ludzkości, zostały zmuszone do zabijania mniejszej liczby ludzi, tym samym posiadania stałych dawców krwi, których mogły hipnotyzować, aby np: nie krzyczeli, lub dobrowolnie dali się ugryźć..
    Wampirzyca poszła do pokoju w którym miał być przesłuchiwany pacjent. Natomiast Rebeka poszła do swojego pokoju.



Wampir - to istota żywiąca się krwią.

Wilkołak to człowiek który potrafi zmieniać się w wilkopodobną istotę i na odwrut.

Lamia potwór o kobiecej postaci, pożerający mężczyzn podstępnie zwabionych jej złudną pięknością lub śpiewem.