Rebeka spojrzała na zegarek była 21: 27. Już wcześniej obmyśliła plan działania: pójdzie po prostu do skrzydła szpitalnego i poda świadkowi truciznę. Przy odrobinie szczęścia, nikt nie powinien jej zaczepić. O 21: 30 większość pracowników kończyła zmianę, na stanowiskach zostawało ich tylu ilu było konieczne. A nawet gdyby ktoś próbował ją zatrzymać mogła go szybko i po cichu ogłuszyć. Ubrała się w obcisłe spodnie i bluzkę. Oczywiście czarne. Założyła także swoje ulubione ciemne kozaki, z wszytymi pochwami na długie sztylety po ich wewnętrznej stronie. Na biodrach zawiesiła zloty pas z okrągłą klamrą. Klamrę składała się z 5 pierścieni, każdy był mniejszy od poprzedniego. Do paska przyczepiła mały woreczek z fiolką. Na koniec założyła czarny płaszcz. Nasunęła głęboki kaptur na głowę. Przekręciła najszerszy pierścień klamry paska, która zaczęła się samoistnie obracać, w jej ślady poszły cztery pozostałe pierścienie. Teraz wszystkie obracały się w zupełnej ciszy. Światło w jej pokoju zamigotało po czym zgasło.
Kobieta nie wiedziała na jakiej zasadzie działał mechanizm. Pasek został stworzony na ziemi, ale nie przez ludzi, a przynajmniej nie z tego wymiaru. Został zbudowany specjalnie na jej zamówienie, przez Styksów ( patrz....). Wiedziała o nim tylko tyle ze zagłusza działanie wszelkich urządzeń mechanicznych w obrębie 500 metrów.
Rebeka wyszła z pokoju, korytarze były ciemne, co jej nie przeszkadzało. W ciemności widziała tak dobrze jak w dzień. Szła szybko i bezszelestnie. Minęła kilku pracowników, którzy tylko odwracali się tylko gdy poczuli lekki podmuch powietrza, lub jej obecność. Po kilku minutach była w skrzydle szpitalnym, szybko znalazła pokój numer 15. Weszła do środka.
- Kto tu wszedł? - spytał przepełniony lękiem głos, należący do pacjęta.
- Spokojnie jestem lekarzem. - powiedziała uspokajającym tonem. - jak się pan czuje? - spytała, siadając na skraju łózka.
- Dobrze, co się stało? - głos świadka, był spokojniejszy.
- To nic takiego, chwilowy brak zasilania, zaraz będzie po wszystkim. - powiedziała, zdjęła kaptur i spojrzała swoimi jadowicie zielonymi oczami w niebieskie oczy mężczyzny.
Świadek wciągnoł gwałtownie powietrze. Rebeka zasłoniła mu usta dłonią.
- Proszę nie krzyczeć, chcę tylko panu pomóc. Nie będzie pan krzyczał? - jej ton nadal był spokojny, już prawie opanowała umysł człowieka.
Pokiwał głową na znak zgody. Kobieta zabrała rękę.
- Pomogę panu - wyciągnęła fiolkę z sakiewki - proszę to wypić,poczuje się pan lepiej.
10 sekund później szła korytarzem, kierowała się do swojego pokoju. Nagle ktoś przyszpilił ją do ściany o przyłożył koniec ostrza go gardła. W duchu przeklęła swoją nieuwagę, wiedziała o kilku agentach specjalnych którzy mieli lepsze wyszkolenie i byli bardziej niebezpieczni niż większość agentów. Przyglądnęła się napastnikowi. Był ubrany w zieloną koszulę, kamizelkę i spodnie. Miał także czarne buty i rękawiczki. Był o kilka centymetrów wyższy od niej, był także dobrze zbudowany. Zakładając ze miał przy sobie katanę, potrafił się nią posługiwać. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Czyżby miała doczynienia z zawodowcem. Gdyby tak było chętnie by z nim powalczyła jednak nie miała na to czasu.
- Kim jesteś i dla kogo pracujesz?- Jego głos nie był miły.
Kobieta nic nie powiedziała.
- Kto cię tu przysłał - facet prawie krzyczał.
Rebeka poczuł jak ostrze lekko naciska na jej szyję, poczuł ciepłą spływającą po jej skórze krew. Głęboko zaciągnęła się. Uwielbiała zapach krwi, nie przeszkadzało jej ze była to jej własna krew. Jej prawa ręka pokryła się ciemnozieloną łuską. Łuskowatą ręką złapała ostrze, łuski chroniły ją przed skaleczeniem, używając swej nadnaturalnej siły wyrwała je z reki właściciela. Nie musiała czekać długo na jego reakcję, oba identyczne ostrza skrzyżowały się. Rebeka odepchnęła go i rzuciła mu własność. Nie musiała się tak bardzo śpieszyć. miała trochę czasu na walkę. Z swoich butów wyjęła saksy. Mężczyzna trzymał w obu dłoniach katany.
- Zobaczmy jak dobrze walczysz.
Zaatakował pierwszy, wykonał cięcie z góry, którego uniknęła. Podobnie jak czterech następnych ataków. Był całkiem dobry, ale nie stanowił równego jej przeciwnika. Zasypała go gradem ciosów. Zadawała małe ranki, stopniowo osłabiając przeciwnika. W końcu uznała ze wystarczy, słyszała jego szybki, urywany oddech. Uderzyła go rękojeścią saksy w skroń.
- Myślałam ze będziesz walczył lepiej. - powiedziała po czym szybko oddaliła się.
Po chwili była w swoim pokoju. Zatrzymała mechanizm. Światło w jej pokoju zabłysło. Przez chwile mrużyła oczy. Jej szósty zmysł podpowiadał jej ze ktoś jest w jej pokoju, wyjęła sztylety. Spojrzała pod łózko, do szafy. Sprawdziła także łazienkę. Nigdzie nie było nikogo. Wróciła do pokoju. Zauważyła coś błyszczącego na stoliku nocnym, był to pierścionek zaręczynowy. Jej pierścionek zaręczynowy... Pierścionek który wyrzuciła do potoku...pierścionek który dostała od Logana...Narzeczonego który nie żył od 3 miesięcy...
Całkiem fajne, nie wiem dlaczego mówiłaś, że kiepskie. Przyznam, że styl nie tak dobry, jak w drugim opowiadaniu ale i tak fajny. Tylko ciekawią mnie ci styksi. Kto to?
OdpowiedzUsuńMusiałam przeczytać rozdział bo" Styksi" nic mi nie mówiło. I już wiem o co mi chodziło.
UsuńW tym opowiadaniu Ziemia to tylko jeden z wielu wymiarów. Jak pamiętam wymiar zamieszkiwany przez Styksów to Piąty wymiar tak go chyba nazwałam, już dokładnie nie pamiętam). Styksi to....można powiedzieć że ludzie ale na wyższym szczeblu ewolucji, czyli wyglądają trochę inaczej niż my. No i są bardziej rozwiniętą rasą niż nasza, mają lepsze zabaweczki ( czyli broń). Ci jacyś tam łowcy z nimi współpracują pozwalają im siedzieć na Ziemi i badać nasza cywilizację. Dla nich jesteśmy jakby gatunkiem wymarłym w ich wymiarze. Jak mówiłam, Styksi to ludzie tylko że na wyższym szczeblu ewolucji..Dobra tyle. Się zaczęłam rozpisywać niepotrzebnie.